Ostatnio wpadł mi w ręce ciekawy artykuł „Rynek mieszkaniowy szybko zwalcza epidemię” (Nieruchomości C.H. Beck Nr 12 Grudzień 2020), który opisuje ogólną sytuację rynku nieruchomości, a w szczególności rynku sprzedaży mieszkań w Polsce. Pomijając wszystkie inne zawarte w nim informacje, jedna okazała się bardzo ciekawa. Otóż okazuje się, że z rynku bezpiecznych lokat bankowych wyparowała 1/5 kapitału tj. około 53 mld zł, co nie może dziwić przy tak niskim oprocentowaniu tego instrumentu finansowego. Do rzeczy, znaczna część z tego kapitału została zainwestowana w pozostałe bezpieczne instrumenty finansowe takie jak obligacje, ale również w nieruchomości – głównie mieszkania, gdzie średnia rentowność netto z wynajmu mieszkania wynosi (dane dla miasta Warszawy) 4,2 %. Taką część wartości nieruchomości właściciel powinien odzyskać po roku wynajmowania. W przypadku lokat bankowych inwestor nie może nawet myśleć, ażeby zbliżyć się do takiego wyniku. Moim zdaniem poza największymi aglomeracjami sytuacja nie wygląda tak wesoło. Wielokrotnie przeglądając akty notarialne zwróciłem uwagę, iż osoby kupujące powtarzają się szczególnie w przypadku mieszkań. Raczej nie są to inwestorzy, którzy liczą na szybką sprzedaż, a raczej na zysk w długim okresie czasu 5-10 lat. Jest to inwestycja na czas po pandemiczny. Inwestorzy liczą się z tym, że może teraz nie zarobią więcej w skali roku niż 1-2% wartości mieszkania, ale wiedzą, że to i tak więcej niż w banku. Uwzględniając do tego zaostrzone procedury uzyskania kredytu, zaczyna być to rynek inwestora, osoby z wolną gotówką mogącą poczekać na dalszy wzrost cen, a pozostali zwykli uczestnicy rynku walczący o swoje pierwsze mieszkania, mogą tylko obserwować, czekać na okazję i modlić się o to by ceny nie wzrosły jeszcze bardziej zanim kupią swoje wymarzone M.