Ostatnio podczas wyceny nieruchomości wpadła mi do głowy pewna myśl. Dookoła były bloki, piękne stare drzewa, ładnie urządzone alejki, place zabaw i tylko spokój rzeczoznawcy majątkowego z Lublina mogli zbudzić lokalni entuzjaści nisko jak i wysoko procentowych napojów. Im obostrzenia jak i COVID nie są straszne, ze względu na regularną dezynfekcję wewnętrzną jak i zewnętrzną😊. Wróćmy jednak do meritum, ten cały obraz przypomniał mi o sytuacji nowo budowanych osiedli, gdzie wydaje się, że każdy metr powierzchni użytkowej jest na wagę złota, każda dodatkowa kondygnacja jest warta tak wiele.
Jednakże, jakim kosztem się to odbywa? Kiedyś, co by nie mówić o czasach PRL-u, osiedla były planowane, choć czasami było to w stylu „a to jezioro damy tutaj”. Niemniej jednak miało to jakiś większy sens. Na ten moment dużo osiedli jak i pojedynczych bloków to tak zwane „plomby”. Odrealnione od najbliższego sąsiedztwa, dominujące ponad okolicą budowane kosztem istniejącej zieleni, a także obiektów zabytkowych, które to niby przypadkiem zostały uszkodzone podczas prac ziemnych. Wielokrotnie postawione pośrodku niczego, bez odpowiedniego dojazdu. Dlaczego to tak wygląda? Może z powodu braków planu zagospodarowania w miastach i budowania na tak zwanych „WZ-tkach”? Może to lex developer, a może to lex szyszko? Ciężko to stwierdzić, w każdym razie ukłon rządzących w stronę developerów wydaje się tak duży, że już dawno rozbili czołem chodnik i jednym okiem zerkają z nadzieją, ażeby nie przestali budować. Niestety za kilka lat brak ładu przestrzennego i pewna uległość w budowie nowych budynków wielorodzinnych spowodują, że osiedla mieszkalne nie będą stanowiły żyjącej komórki społecznej, a raczej będą to enklawy samotności odizolowane od siebie. Czy aby na pewno tego chcemy kupując nowe mieszkanie?